czwartek, 2 lutego 2017

Paul Steffanof

 

Imię i nazwisko : Paul Steffanof

Dom : Hufflepuff

Rok : VI

Quidditch : Obrońca

Pochodzenie: ZSSR

Różdżka: sosna, 15,62 cala, pióro pegaza

Patronus: Siwa klacz

Bogin: Stół z powyłamywanymi nogami







Paul pochodzi w prostej linii od prastarego rodu drzewców, jego praprapra... dawna przodkini miała dzieci z pewną sosną, która nazywała siebie Stefanem. No, a przynajmniej stąd wwedług legendy pochodzi jego nazwisko rodowe. Ze względu na to nasz Steffanof ma dryg do wszystkiego co drewniane. Z pewną łatwością operuje sosnową miotłą, różdżką czy w wolnych chwilach narzędziami stolarskimi. Gdy dotknie pnia drzewa to może z nim rozmawiać. No... przynajmniej sam tak mówi.

Oboje jego rodzicowie są pełnej krwii, więc i on po nich ją odziedziczył. Matka jest Irlandką, a ojciec zaś mieszkającym na syberyjskiej tundrze Rosyjczykiem, wierzącym w ideały wspaniałego ZSRR. Większość wczesnych lat Paul spędził właśnie tam, w ciężkich warunkach zimy ucząc się pokory ducha, wewnętrznego ognia i walki o swoje. Na białych pustkowiach ciężko z kimś rozmawiać czy poznać ludzkie zwyczaje okazywania sobie pozytywnych emocji. Gdy dostał on swój pierwszy list ze szkoły magicznej przyniesiony przez niedźwiedzia to początkowo nie przywiązywał do edukacji wielkiej wagi. Udał się tam, uczył się magii, ale nie był ani wybitny, ani nie był szarym końcu intelektualnym klasy. Był cieniem, którego wielu nie widziało i także on nie postrzegał często sam siebie. Sytuacja zmieniła się na czwartym roku, kiedy odkrył w sobie moc niezwykłą. Postanowił wtedy, że ukończy szkołę i będzie wspaniałym magiem. Chciał uwolnić swego ojca z okowów szaleństwa, wiedząc jak prawym człowiekiem był kiedyś, a jak teraz podążając za systemem wypaczyły się jego wartości. Jednak jedyne co mogło mu dać pełnię świadomości to dystans. Zdobył go poprzez podążenie śladami matki, załatwił sobie przeniesienie do Hogłartu i tam chce zakończyć swoją edukację oraz znaleźć sposób by pomóc kiedyś swemu ojcu.

Już w dzieciństwie Paul miał dostęp do miotły. Początkowo ciągle z niej spadał, bał się jej i unikał. Z czasem jednak odnalazł w niej swego przyjaciela. Odkrył, że to, co go przerażało, teraz stało się jego pasją. Jego więź pogłębiła się gdy pewnej nocy przyśniło mu się, że to miotła leciała na nim i rozmawiała z nim. Następnego dnia był pewien, że to wizja i oznacza tylko jedno - quidditch to jego życie. Był to też dodatkowy powód zachęcający do przeniesienia, w jego pierwszej szkole ciężko było grać ze względu na mrozy. Dzięki pasji i zahartowaniu udało mu się wykształcić wiele unikatowych umiejętności, ale to czego na pewno każdy mógłby mu pozazdrościć to żelazny pęcherz. Nie raz i nie dwa zdarzało mu się wpaść w zaspę i spędzić tam wiele czasu. Wracać dalekie kilometry do domu ze złamaną miotłą w ręku... no a jasnym jest, na mrozie lepiej nie sikać. Paul wie też, że żółtego śniegu się nie je. Już wie.

(Kp w pasie roboczej)

5 komentarzy:

  1. Deszczowa pogoda i ogólnie panujący dookoła mrok niesamowicie sprzyjał planom pewnej zdrowo walniętej Puchonki. Pod osłoną zacienionych korytarzy, Summit z całych sił starała się pozostać niezauważoną.
    W sumie nie było to aż takie trudne, o szyby starych okien nierównomiernie uderzały krople deszczu, a dookoła nie było praktycznie nikogo, kto mógłby ją zauważyć. Schowała się więc za jedną ze zbroi (uważając na to, aby nie była to ta sama zbroja, która pewnego dnia zwaliła ją z miotły) i postanowiła czekać.
    Stała tam tak długo, aż zaczęło jej się nudzić. Przez korytarz przeszło kilkoro uczniów, ale żaden z nich nie był tym, na którego Pani Kapitan czekała.
    Już miała zwinąć się ze swojej miejscówki i okropnie niezadowolona iść do Wielkiej Sali, licząc na to, że zostało coś z kolacji, kiedy jednak los się do niej uśmiechnął i udało jej się dostrzec charakterystyczną czuprynę Paula.
    Szybko cofnęła się za zbroję i poczekała, aż ten podejdzie bliżej.
    Nie bez powodu Norcia postanowiła ryzykować niezjedzenia kolacji. Coś w tym nowym Puchonie bardzo jej nie pasowało i również tym razem podejrzliwość Summit wzięła górę. Musiała dowiedzieć się co ten naprawdę kombinuje. No a że o szpiegostwie niewiele wiedziała, to wyglądało to jak amatorska próba wystraszenia kogoś na śmierć.
    Sam fakt, że z tyłka jej najlepszej przyjaciółki przez kilkadziesiąt długich minut wyrastał wilczy ogon sprawił, że Pani Kapitan czuła puchoński obowiązek dotrzymania lojalności i sprawdzenia tajemniczego jegomościa. Dodatkowo nie kupowała tych historyjek o mroźnej Syberii i tego, że Stefanoff pochodzi od drzewa. No bo come on… Jak można pochodzić od drzewa i na dodatek być z Rosji?
    W końcu jej przyszła ofiara znalazła się na tyle blisko, aby Summit mogła wyjawić się z mroku tuż za jego plecami.
    Zakapturzona uśmiechnęła się do siebie jak typowy wariat i odchrząknęła głośno.
    - Cóż za miłe spotkanie, Stefanoff. Czekałam na ciebie. – zaczęła gardłowym głosem, nieudolnie próbując wykreować odrobinę grozy. Jak na złość w tym samym momencie deszcz przestał padać i powoli jej niecny plan szlag trafiał.
    Właściwie to po tym wyjawieniu swojej obecności nie bardzo wiedziała, co ma dalej zrobić. Przyszpilić go do ściany i żądać prawdy pod wpływem groźby płynącej z jej różdżki? Nie miała zbyt wielu opcji, ale też nie zamierzała się zbyt wiele zastanawiać nad tym, jak wyciągnie z niego prawdę. W końcu to Norcia, która ogólnie rzecz biorąc niewiele myśli nad tym co robi i dlatego pakuje się w zawsze w największe tarapaty.
    - Musimy porozmawiać.

    /Summit

    OdpowiedzUsuń
  2. Lucie nie była osobą, która umiała długo żywić urazę. Dlatego też, choć ciężko jej było ukryć, że tyłek naprawdę mocno ją bolał po operacji usunięcia magicznego ogona, postanowiła sobie w duchu, że ociepli stosunki ze Steffanofem. W końcu umiała zrozumieć, jak ciężkie musiało być dla niego przeniesienie praktycznie pod sam koniec szkoły, zwłaszcza kiedy jego pierwsza próba zawiązania znajomości skończyła się ... właśnie operacją usuwania ogona. Spinając więc włosy w wysokiego kucyka Miller ruszyła w stronę pokoju wspólnego, licząc na to, że znajdzie tam Rosjanina.
    - O, Steffanof. - Rzuciła dość oficjalnie widząc Puchona wyglądającego przez okrągłe, wysoko umieszczone okno dormitorium. Uśmiechnęła się przy tym w całkowicie nie wymuszony sposób. -Widoków to my tutaj nie mamy.... Ale, przynajmniej jest przytulnie.
    Przez chwilę milczała zastanawiając się jak najlepiej ugryźć temat.
    - Wiesz... Głupio mi po tym jak wyszedł tamten trening i wcześniej na zajęciach eliksirów. I chciałabym jakoś jednak pokazać Ci, że Puchoni nie są tacy źli i reszta Hogwartu w sumie też. Dlatego co byś powiedział na małą wycieczkę po zamku? Mogę Ci pokazać najciekawsze miejsca a w drodze powrotnej być mi pomógł z książkami, które muszę zgarnąć z biblioteki.
    Uśmiechnęła się przy tym pogodnie i szturchnęła chłopaka w bok. A żeby tylko spróbował odmówić, to ona już mu pokaże... Jakby nie patrzeć teraz byli razem w drużynie i domu, a to oznaczało, że nie ma miejsca na fochy. Są prorytety i prorytety.
    - No! To postanowione! A swoją drogą, Steffanof - grasz na jakimś instrumencie? - Rzuciła jakimś luźnym tematem na start wychodząc z pokoju wspólnego na korytarz parteru.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przez dłuższą chwilę Summit myślała, że Paul zwariował, albo robi sobie z niej jaja. On naprawdę gadał do zbroi… Dlatego też stała w miejscu z otwartą mordką i wpatrywała się w niego jak w idiotę. Nie poruszyła się przez dłuższą chwilę i dopiero kiedy ten ją zauważył, Norcia musiała hamować śmiech, który cisnął się jej na usta.
    - Szkoda, że mnie zauważyłeś. Byłbyś sławny jako chłopak gadający ze zbrojami. No ale żarcie to chętnie przygarnę. – Stwierdziła i schyliła się po skarby, które Puchon postawił przy nogach blaszaka. Jednocześnie słuchała tych bzdur o chrzeście bojowym i już miała go wyśmiać, kiedy do łba wpadł jej naprawdę głupi pomysł. Właściwie do jej łba wpadały tylko głupie pomysły…
    - Oczywiście, że każdy nowy musi przejść chrzest! Właśnie w tej sprawie tu na ciebie czekam. Musisz wywinąć jakiś kawał wybranemu przeze mnie nauczycielowi. – zaczęła zmyślać i wzięła gryza kanapki z serem. Była pyszna. – Wybieram oczywiście Slughorna, żebyś nie miał za łatwo. Za tę akcję z ogonem będziesz musiał się trochę wysilić, ale myślę, że dasz sobie radę. – rzuciła z łobuzerskim uśmieszkiem i schowała resztę jedzonka do kieszeni.
    - A co do tych słabości to mój drogi… W tym zamku nic się przed nikim nie ukryje! Dlatego też radzę ci jednak nie gadać z zbrojami, tylko zabierać się do roboty. Oczywiście nie jestem aż taka straszna i ci pomogę! Opowiem ci co nieco o naszym Horacym. – zaczęła ględzić i aby dodać większej dramaturgii całej tej sytuacji, Pani Kapitan rozejrzała się dookoła i przeszła na konspiracyjny szept. Uwiesiła się też na moment jego ramienia, żeby było bardziej po szpiegowsku i ruszyła wraz z nim w bliżej nieokreślonym kierunku.
    - Jak już pewnie wiesz – puściła się go, kiedy ten tylko zaczął z nią iść. (o ile zaczął) – Slughorn to nasz nauczyciel od eliksirów. Nie jest zbyt bystry, ale mocno upierdliwy. Ma ten swój cały Klub Ślimaka, w których trzyma wybrańców i… - nagle przestała, gdyż kolejna świetna idea zagościła w jej głowie – No i może będziesz naszym szpiegiem od wewnątrz! Mnie nigdy nie zaprosi na spotkanie, ale ty jesteś nowy i jeszcze możesz się wykazać. Co ty na to? Odpuszczę głupi kawał, jeśli uda ci się wyciągnąć z niego jakieś informacje. – zaproponowała, zerkając w jego stronę z błyskiem szaleńca malującym się w oku. To była naprawdę jej szansa. Szansa na rozwalenie profesorka od środka. Od jego najcenniejszego Klubu. Dopiero po takim zwycięstwie mogłaby uwolnić się od wiecznego prześladowania, co było chyba jej największą zmorą życiową.
    Stefanoff był szansą na wolność i kto jak kto, ale Summit zamierzała to w pełni wykorzystać.


    /Summit

    OdpowiedzUsuń
  4. - Mówiłam, że dormitorium mamy na poziomie ziemi, więc niewiele widać przez okna.- Powtórzyła swoje słowa w troszkę inny sposób, stając obok Rosjanina i wyglądając jego śladem za szybę. Właściwie nie było widać nic poza trawą i nogami uczniów, którzy akurat przechodzili po tej stronie zamku. Zaśmiała się słysząc jego słowa, mimo wszystko było coś całkiem pogodnego w jego narzekaniu. - W Anglii szoku termicznego raczej nie doznasz. U nas i tak ciągle jest chłodno, nawet w lato.
    Pokręciła przecząco głową, słysząc jego wytłumaczenia.
    - Nic się nie stało, każdemu zawsze może coś pójść nie tak. Szczególnie jak ma tak dużo na głowie jak Ty musiałeś mieć wtedy. Wydaje mi się, że rozumiem... I nie żywię urazy. Chociaż muszę przyznać, że ogon już zaczyna odrastać i jakoś wzdryga mnie na myśl o kolejnej wizycie u Pomfrey. Eliksiry mówisz? - Przy ostatnim zdaniu zniknął nieco żartobliwy ton, jaki towarzyszył jej ostatniej wypowiedzi. Przeskanowała uważnie wzrokiem Steffanofa, jak gdyby chciała się upewnić czy ten nie ściemnia. Na razie jednak nie chciała wykorzystywać tej jakże dobrej nowiny. -Pomyślę, jakby mi coś wpadło do głowy to dam znać. A na razie możemy uznać, że wisisz mi przysługę.
    Na informację , że Steffanof nie ma nic przeciwko spacerowi po szkole uśmiechnęła się ciepło i ruszyła z kopyta, planując po drodze najlepszą trasę po szkole.
    - W takim razie zaczniemy od góry! Ku schodom marsz. - Zarządziła rozpoczynając ich wspinaczkę na siódme piętro. - Bodhrán? Ja to chyba już nigdzie nie znajdę wytchnienia od irlandzkiej muzyki... Summit jak wypije za dużo kremowego piwa to zaczyna śpiewać irlandzkie ballady, ale nie mów jej, że Ci powiedziałam. Ja.... Rodzice próbowali mnie nauczyć grać na pianinie, ale trochę plątały mi się przy tym ręce. I podobnie jak Summit - jak wypiję za dużo to zaczynam śpiewać. Ale raczej nie taką muzykę, jaką Ty lubisz panie muzyku folkowy.
    W międzyczasie wspięli się już na trzecie piętro i musieli zatrzymać się na chwilę, by schody łaskawie przesunęły się wpuszczając ich dalej.
    - Dobra rada: zawsze wychodź z dormitorium parę minut za wcześnie jak mamy zajęcia gdzieś wysoko. Schody potrafią być bardzo uparte.

    OdpowiedzUsuń
  5. Summit była w siódmym niebie. Wreszcie pojawił się ktoś, kto nadawał się na szpiega idealnego, bowiem Slughorn jeszcze go za bardzo nie znał i nie miał przecież pojęcia, że Stefanoff ma zamiar przekazywać informacje Mimmitom. Dość cenne informacje…
    - Klubu obrony przed czarną magią? – zapytała, ani na sekundę nie tracąc uśmiechu. Nigdy w życiu o czymś takim nie słyszała, ale co jej tam – najwyżej dowie się od kogoś innego. W końcu z samych zaklęć Norcia była całkiem dobra, więc jakby co to pomoże mu z tym przedmiotem sama.
    - No jasne, coś się wykombinuje. A co do Slughorna… - znów przeszła na konspiracyjny szept. – Cokolwiek. Cokolwiek co dotyczy Puchonów, samego Horacego, nas… Notuj sobie w głowie wszystko co mówi, ale najpierw i tak musisz dostać się do jego klubu. Na to jest tylko jedna rada, musisz mu się podlizywać i wykazywać się wiedzą z eliksirów. Jutro mamy zajęcia, więc może lepiej zaopatrz się w jakieś tomisko, lub porób notatki na zajęcia. – zaproponowała, no bo przecież Paul musiał jakoś przypodobać się jej wrogowi numer jeden. – Opowiedz mu o tym jak ciężko miałeś w Rosji i jak to uratowałeś całą rodzinę przed niedźwiedziem polarnym. Łyknie to raz dwa i nie będzie mógł od ciebie oczu oderwać. – zachichotała i oczyma wyobraźni zobaczyła jak Puchon przekazuje im super tajne informacje, które pomogą im w wojnie z Slughornem. Spełnienie marzeń.
    - Liczę na ciebie i coś mi mówi, że zaliczysz to śpiewająco, szpiegu! Później będziesz pełnoprawnym Puchonem i już nikt ci nie podskoczy. No a wierz, że niewiele nas jest. Niektórzy tego niestety nie zaliczyli, bo byli za słabi…

    /Summit

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń